Jak Polacy mówili na weekend, zanim poznali angielski?


Weekend — to słowo, które zadomowiło się w polszczyźnie na dobre. Dziś trudno sobie wyobrazić, że moglibyśmy nie znać tej angielskiej perełki, zwiastującej błogie lenistwo lub szalone przygody. Ale czy zastanawialiście się kiedyś, jak nasi przodkowie radzili sobie bez tego wygodnego zapożyczenia? Okazuje się, że mieli całkiem sprytne sposoby, by nazwać ten upragniony czas. Cofnijmy się więc w czasie i sprawdźmy, jak mówiono o weekendzie, zanim globalizacja zapukała do polskich drzwi!

Od soboty do niedzieli – po prostu

Zanim „weekend” zagościł w naszych słownikach, Polacy korzystali z najprostszych rozwiązań. „Sobota i niedziela” to określenie, które do dziś ma swoich wiernych fanów. Brzmi swojsko, prawda? Co więcej, ta nazwa niosła ze sobą pewien praktyczny urok — nie trzeba było zastanawiać się, czy ktoś ma na myśli piątkowy wieczór, czy może niedzielne popołudnie. Wszystko było klarowne jak rosół u babci.

Oczywiście, nieco problematyczne stawało się to w sytuacjach, gdy ktoś chciał brzmieć bardziej elegancko. Ale od czego kreatywność? Niektórzy decydowali się na formułę „dni wolne”, która sprawdzała się idealnie, choć brzmiała trochę jak hasło na plakat zakładowy.

A gdy ktoś chciał nadać weekendowi nutkę tajemniczości? Wtedy mówił o „sobotniej labie” lub „niedzielnym wypoczynku”. Przyznajcie, brzmi jak opis luksusowego pakietu w sanatorium.

Polska wieś i jej weekendowe zwyczaje

Na polskiej wsi czas płynął inaczej. Zamiast weekendu, mieliśmy „odpoczynek po tygodniu roboty” albo, jak mawiano bardziej obrazowo, „czas na poleżenie, a jak się uda — to i na leniwe wzdrygnięcie”. Nikt nie ścigał się z czasem, a niedzielny poranek był synonimem błogiego rozciągania się w łóżku.

Popularne było także określenie „święty spokój”. Nie tylko dlatego, że oznaczało ono zasłużony relaks, ale też dlatego, że w niedzielę wreszcie nie słychać było dźwięku młota czy traktora. To był czas, kiedy cisza wsi konkurowała jedynie z odgłosami trzepania dywanów.

Na wsiach często spotykało się też termin „odpustowe dni” lub „czas na ploty pod sklepem”. Można powiedzieć, że zamiast galerii handlowych, nasi przodkowie mieli swoje ulubione punkty spotkań — zwykle tuż przy drewnianej ławce, gdzie nowinki były szybciej przekazywane niż dzisiejsze wiadomości w mediach społecznościowych.

Mieszczuchy i ich sposoby na nazywanie weekendu

W miastach sprawa wyglądała nieco inaczej. Zamiast sielskiego spokoju, weekend często oznaczał „czas na załatwienie wszystkiego, czego nie zdążyło się w tygodniu”. Przechadzając się po miejskich uliczkach, można było usłyszeć rozmowy o „dni bez budzika” albo bardziej kolokwialnie — „luz-blues i orzeszki”.

Niektórzy preferowali bardziej poetyckie określenia. „Czas oddechu” lub „dni odsapki” brzmiały jak obietnica chwilowego uciekania od codziennego zgiełku. Jeśli ktoś natomiast spędzał weekend w towarzystwie znajomych, mógł rzucić radośnie: „Lecimy na sobotnią balangę!” — co zazwyczaj nie kończyło się wcześniej niż w niedzielny poranek.

A kiedy nadszedł czas na regenerację? Wtedy mówiło się o „niedzieli dla ducha”, co z reguły oznaczało poranną kawę, prasę i próbę nadrobienia wszystkich zaległych seriali. Piękne czasy.

Czy „weekend” na dobre wyparł dawne określenia?

Choć „weekend” rozpanoszył się w naszym języku, to wiele dawnych określeń wciąż ma się całkiem dobrze. Wciąż można usłyszeć, że ktoś cieszy się na „sobotnie lenistwo” albo że marzy o „niedzieli pod kocem”. Niektóre zwroty powracają niczym stare hity na festiwalu disco polo.

Warto też pamiętać, że niektóre regionalizmy nadal trzymają się mocno. Na Śląsku czasem mówi się o „łikyndzie”, a w innych częściach kraju możemy spotkać bardziej zróżnicowane wariacje. Kto wie, może w przyszłości „weekend” doczeka się konkurencji w postaci jakiegoś kreatywnego neologizmu?

Tak czy inaczej, piątek pozostaje świętym dniem, kiedy można rzucić magiczne „miłego weekendu” i poczuć, jakby świat nagle stał się odrobinę lepszy. Bez względu na to, czy spędzamy ten czas na „niedzielnym rosołku” czy „sobotnim błogostanie” — najważniejsze, żeby odpocząć jak należy!

About the author

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *